22.5.15

Trzy dni - trzy książki, czyli refleksja o "Igrzyskach Śmierci"

Stało się!
Ekranizację "Igrzysk Śmierci" obejrzałam w kinie, kiedy była jej premiera. To było na jakiejś wycieczce szkolnej, z dwojga złego wolałam pójść obejrzeć film, który raczej mnie nie zainteresuje, ale za to gra w nim Woody Harrelson, niż włóczyć się bez sensu po galerii. Film, jak sądziłam, zrobił na mnie wrażenie równemu wrażeniu, które robią truskawki z bitą śmietaną (czyli całkiem przyzwoite, ale bardzo przejściowe, kiedy je zjesz i jedyne co ci pozostanie, to nadmiar kalorii). Jakieś półtora roku później wyszła druga część, więc z braku lepszych zajęć włączyłam sobie film w domu. Zasnęłam w połowie. 
Parę dni temu skończyłam matury, więc z nadmiaru wolnego czasu sprzątałam trochę w domu, prasowałam, układałam ubrania w szafie. W którymś momencie stwierdziłam, że może zamiast męczyć w kółko tę samą muzykę jako urozmaicenie zajęć, posłucham jakiegoś audiobooka. Padło na "Igrzyska Śmierci". I tu dzieją się dwie, zaskakujące rzeczy. 
Nienawidzę audiobooków. Ani e-booków. Lubię trzymać książkę w ręce, czuć zapach jej papieru, tego nie zastąpi parę wyświetlonych zdań ani czytania, bo przecież sama świetnie umiem czytać. Ale jednak spróbowałam i nie pożałowałam.
Drugie zaskoczenie to same "Igrzyska Śmierci". Nie spojrzałam na tę książkę w księgarni ani razu, mimo że film dawał raczej pozytywne wyobrażenie o książce. Nie sądziłam, że kiedykolwiek po nią sięgnę w jakiejkolwiek innej formie. 
W każdym razie, audiobook został włączony i byłam zachwycona głosem i sposobem, w jaki czyta Anna Dereszowska. Momentami może za bardzo czyniła Katniss płaczliwą dziewczynką, ale to jedyne zastrzeżenie. Nie pisałabym tego teraz, jakby nie stała się oczywista rzecz – mocno się wciągnęłam. 
Pierwszą, dwunastogodzinną część przesłuchałam w jeden dzień. Drugą, również kilkunastogodzinną – następnego dnia. Przy trzeciej części, którą skończyłam przed chwilą, uznałam, że należy w jakiś sposób podziękować autorce za wykreowanie tak pięknego świata i bohaterów, więc poszłam do księgarnii i kupiłam jedno wydanie. Przeczytane w kilka godzin...
Początkowo starałam się znajdować sobie jakieś zajęcie i słuchać audiobooka tylko „przy okazji”, ale były momenty, w których leżałam na łóżku i tylko słuchałam. To było o niebo lepsze od filmu – dlaczego? Film to dźwięk i obraz, zero wyobraźni. Audiobook to dźwięk, a cały obraz powstaje w Twojej wyobraźni. Owszem, z książką jest podobnie, ale czasem musisz skupić myśli na jakiejś sytuacji do tego stopnia, że nie wyobrażasz sobie rzeczy, o której czytasz, natomiast audiobook dba o to, żebyś każde zdanie miał/miała w wyobraźni. 
Oczywiście audiobooki w moim przypadku nigdy nie wygrają z papierowymi książkami, ale zdecydowanie zyskały w moich oczach. 

Taką refleksją chciałam się podzielić. W ciągu najbliższych dni napiszę może recenzję którejś z części, porównam filmy do książek i też podzielę się moimi spostrzeżeniami. Póki co, dziękuję Suzanne Collins za utworzenie może odrobinę banalnej, ale jednak niezwykłej historii i tylu barwnych, porywających bohaterów.